Wynoś się stąd, oszustko! — szef zwolnił księgowego, który oszczędzał mu pieniądze przez 20 lat. A tydzień później…
- Wynoś się stąd, łobuzie! — rozległ się głos w biurze, niczym nóż wbijany w serce.
Jelena Pietrowna wzdrygnęła się.
— Za co, Wiktorze Siergiejewiczu? Ja… - Zamknij się! – Nie patrzył jej w oczy. – Pokryłeś niedobór! Widziałem wszystko! Złóż rezygnację zanim wezwiesz policję.
Nie szukała żadnych wymówek. Ona tylko zacisnęła usta, drżącymi rękami zabrała swoje rzeczy osobiste i odeszła.
Dwadzieścia lat. Była u mojego boku przez dwadzieścia lat. Siedziałem długo w nocy. Sprawdzałem, czy w raportach nie ma błędów, kiedy był na imprezie. Wyciągnięci z pułapek podatkowych. I uratowała interes, gdy jej partner go porzucił.
A teraz tak. Odeszła nie mówiąc ani słowa.
Nie wróciła do domu przez trzy dni. Siedziałem na daczy, piłem herbatę i patrzyłem przez okno.
To nie zwolnienie boli. Boli z powodu zdrady.
Był dla niej kimś więcej niż tylko szefem. Był przyjacielem, niemal członkiem rodziny. Pamiętała, jak przyniosła mu gorącą zupę, gdy po raz pierwszy po rozwodzie został sam. Przypomniała sobie, jak zapłaciła kartą za pilną przesyłkę, żeby ratować swoją reputację. Wszystko to teraz nie miało znaczenia.
Tydzień później…
postarzał się o dziesięć lat.
Kontrole. Rewizja. Panika.
— Kto sporządził ten raport? — ryknął inspektor. — Jest tu fałszerstwo warte co najmniej trzy miliony!
Wiktor Siergiejewicz zbladł.
- Ale… Elena Pietrowna zawsze wszystkim za nas zarządzała!
- Więc zakryła twoje dziury. W przeciwnym razie utonąłbyś już w 2008 roku! Czy kiedykolwiek dostałeś jakieś mandaty?
- Nie…
- Dokładnie. Bo ktoś myślał o Twojej szyi, gdy Ty zastanawiałeś się, z kim popłynąć jachtem.
- A kto jest teraz twoim głównym księgowym? Dziewczyna z TikToka? — inspektor zaśmiał się cicho.
Znalazł ją w klinice.
Siedziała na krześle niedaleko biura, przyciskając torbę do piersi. Schudłam. Zgarbiony.
Uklęknął przed nią, tuż na korytarzu.
- Przepraszam…
- Idź sobie, Wiktorze Siergiejewiczu. Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Byłem idiotą. Wrobili cię… Nie widziałem wszystkiego. Dokładnie to chcieli pokazać. Nie pytałem, nie słuchałem. Po prostu… odjechałem.
Spojrzała na niego bez łez. Jakby to był ktoś obcy. - Nie potrzebuję przebaczenia. Muszę nauczyć się żyć bez wiary w ludzi.
Nie przekonał. Zostawiłem kopertę. I odszedł.
Nie chodziło tylko o wypłatę wynagrodzenia za dwa lata z góry.
Była tam notatka:
„Ratowałeś mnie przez 20 lat. Przepraszam, że nie uratowałem cię pewnego dnia, kiedy tego potrzebowałem”.
Miesiąc później otworzyła małą firmę księgową online.
Pracowałem w domu.
Klienci przychodzili z polecenia.
A teraz Wiktor Siergiejewicz sam przechowywał te raporty.
Źle, z błędami.
Ale za każdym razem, gdy klikał „Zapisz”, przypominał sobie kobietę, która ratowała go przez cały ten czas.
I którą zdradził w jednym, ale najważniejszym momencie.
Zima minęła. Wiosna przyszła jakoś niezauważona. Jelena Pietrowna zaczęła wstawać rano bez uczucia ciężkości w piersiach. Było dużo zamówień. Klienci byli wdzięczni, nikt nie krzyczał, nie upokarzał i nie rzucał papierami na stół.
Znów poczuła się potrzebna. Że ceni się ją nie za pochlebstwa, ale za profesjonalizm.
Ale pewnego dnia otrzymałem list.
Nieelektroniczne. Prawdziwe, papierowe, w grubej kopercie.
Na odwrocie widnieje znajomy charakter pisma. Jego.
„Elena Petrovna,
wszystko się wali. Nie daję rady.
Czy mogę po prostu przyjść? Nie ma dalszej dyskusji. Po prostu… usiądę obok ciebie. „Gdzie jest ciepło”.
Trzymała list przez długi czas. Następnie powoli go złożyła i odłożyła na półkę.
Kilka dni później rzeczywiście stał u jej drzwi.
Bez garnituru. Bez krawata. Po prostu… osoba.
- Straciłem wszystko. Zrozumiałem, że żaden biznes nie jest nic wart, jeżeli niszczysz ludzi wokół siebie.
Ona milczała.
Usiadł na ławce przy bramie. - Nie proszę cię, żebyś wracał. Daj mi tylko szansę tam być. Przynajmniej jako człowiek. Przynajmniej ktoś, kto przyniesie ci kawę, gdy będziesz zmęczony…
I po raz pierwszy się uśmiechnęła. Z goryczą, z ciepłem – tak jak ludzie uśmiechają się po bardzo długiej zimie.
- Zacznijmy więc od kawy. Czarny. Bez cukru.
Już nigdy więcej nie współpracowali.
Ale w niedzielę przychodził do niej – po prostu, żeby spędzić trochę czasu w ciszy i spokoju przy herbacie. Czasami przynosił upieczone przez siebie ciasto. Czasami jest to raport, o którego sprawdzenie poproszono „w ramach miłego gestu”.
I nie nazywała go już „szefem”.
I już nie podnosił głosu. Na nikim.
Ponieważ zdałem sobie sprawę:
Najbardziej lojalni ludzie nie krzyczą o swojej lojalności.
Po prostu są .
Aż do dnia, w którym ich zdradzisz.
A jeśli będziesz miał szczęście, to ci wybaczą.
Ale już nigdy nie będziesz taki sam.
Epilog. Kilka lat później…
Na dziedzińcu przytulnego domu prywatnego, porośniętym jaśminem, tętniło życie. Na dziedzińcu stał długi stół zastawiony smakołykami. Dzieci biegały po ogrodzie, dorośli śmiali się i nalewali herbatę. To była rocznica. Elena Pietrowna ma 60 lat.
Nie lubiła świętować, ale tym razem się zgodziła. Nie dlatego, że chciałem wakacji. Ponieważ nie była sama .
Obok siedzieli jej byli koledzy, nowi przyjaciele, a nawet kilku wdzięcznych klientów. A pośród nich wszystkich – on. Wiktor Siergiejewicz. Siwowłosy, skromny. Nie tak jak wcześniej. Nadal pracował, tym razem w innej firmie, ale każdej niedzieli, jakby składając ślub, przychodził do niej. Bez powodu. Po prostu przyszedł.
- Chłopaki, toast! — jeden z gości wstał. — Dla kobiety, która nie tylko ratowała cudze firmy, ale także ludzkie dusze.
I wszyscy bili brawo.
Elena machnęła ręką zawstydzona, ale nie ukryła łez w oczach. Już nie była zła. Nie pamiętałem szczegółów bólu. Tylko – konkluzja.
Po imprezie, gdy wszyscy już wyszli, pozostali sami na ławce.
„Wiesz, zmieniłaś się” – powiedział cicho.
— Starzeję się.
- Nie. Świecisz. Wtedy wyszedłeś… A teraz błyszczysz.
Spojrzała na niego. - I stałeś się prawdziwy. Nie jestem reżyserem. Mężczyzna.
Zachichotał.
— Chyba już za późno?
Długo milczała. - Nie wiem. Ale jeśli jutro przyniesiesz moje ulubione ciasto, to może nie do końca.
Skinął głową. A potem, po chwili milczenia, dodał:
„Rezygnuję”. - Dlaczego?
— Mam już dość udawania szefa. Chcę otworzyć coś własnego. Spokój. Uczciwy. Z tobą.
Zmrużyła oczy:
„Po prostu nie księgowość”. Jestem na emeryturze.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu się zaśmiał. - OK. Potem – kawiarnia. Mały. Z herbatą, ciastami i… Tobą przy ladzie. Nie jako pracownik. Jak dusza tego miejsca.
I tego wieczoru po raz pierwszy położyła mu rękę na ramieniu.
Nie jako podwładny.
Nie jako oddany pracownik.
Jako kobieta, która doświadczyła wszystkiego i potrafiła wybaczyć.
Co oznacza, że mogłem zacząć od nowa .